Wild Wild Syf, czyli bardzo brudny zachód

Myśląc o krajach zachodu zazwyczaj wyobrażamy sobie cuda niewidy. Wiecie o co mi chodzi, wszędzie jest lepiej tylko nie tu. A czy kiedykolwiek zastanawiałeś/aś się jak wygląda Polska dla ludzi przyjezdnych? Nie mam na myśli tylko obcokrajowców, lecz wszystkich, którzy przyjeżdżają do Polski po jakimś czasie nieobecności.

Nowa Polska

Powiem Ci. Wygląda czysto. Wygląda nowocześnie. Tej Polski, która była w 2008 roku, kiedy ja wyjeżdżałam po raz pierwszy już nie ma. Nawet tak mała miejscowość jak Dębno (woj.zachodniopomorskie) bardzo się rozwinęła od tamtego czasu. Nie zrozum mnie źle, ja wiem, że są takie miejsca, w których czas się zawiesił i to bardzo dawno temu. Nie mniej jednak, ogólnie – Polska jest miejscem o którym dumnie mówi się za granicą polecając w niej wakacje. (Wiem, co myślisz…wakacje to nie to samo co mieszkać tutaj. Zostawię to na inny blog.) Szkoda, że Polacy mieszkający w Polsce nie są w stanie tego zobaczyć, a wciąż mimo wszystko marzą o zachodzie nie widząc jak piękny mają kraj. Jednak nie o tym jest ten blog.

Stare Glasgow

Jedną z tych rzeczy, do których nie mogę się przyzwyczaić w Glasgow to to jak brudne są tutaj ulice. Jak stare są pomieszczenia urzędowe i szkoły. Jak na pozór ogromne, zachodnie miasto wieje brudem i starością. Nie mam tu na myśli nawet miejsc zabytkowych, nie nie.

Jak sobie pościelesz tak się wyśpisz

Weźmy na tapetę jedno z nowych osiedli w Glasgow. Jest to małe osiedle domków jednorodzinnych, które należą do Glasgow Housing Association, czyli na spółdzielni mieszkaniowej. Domki mają niespełna 6 lat, czyli są w sumie nowe. Mieszkają w nich ludzie (w tym przypadku przynajmniej), którzy mieszkali poprzednio w budynku, który został przez miasto wyburzony i wszyscy mieszkańcy przeniesieni do nowych mieszkań.

Stare psy, nowe sztuczki?

I teraz tak. Przechodzisz między takimi domkami i jedyne co myślisz to, że “możesz człowieka wyciągnąć z syfu, ale syfu z człowieka nie”. Nie uwierzyłbyś/abyś jak brudno jest na tutejszych osiedlach. To, że mówię o nowym osiedlu ma za zadanie zobrazować, że wcale nie chodzi o stare i zapomniane, ale tamtejsze też takie są.

Przez tyle lat mieszkając tutaj nie jestem w stanie się do tego przyzwyczaić, że dzieci (i dorośli!) opakowania zamiast do śmieci rzucają pod siebie. Wielokrotnie widziałam jak ludzie stojąc na światłach w środku miasta otwierają okno i wywalają co tam mają (butelki, opakowania po chipsach, itd) za okno, na ulicę, na pobocze, na żywopłot.

Bałagan przy światłach

Higieny należy uczyć od dziecka

Pamiętam, że jak byłam w podstawówce robiliśmy akcje “sprzątanie świata”. Chodziliśmy wtedy całą klasą, z nauczycielami w różne obszary naszego miasta (każda klasa miała jakiś inny teren) i sprzątaliśmy. Czarne worki i rękawiczki. Wtenczas nawet nie było tych takich podnośników, a przynajmniej my nie mieliśmy. Nikt tego nie lubił, wiadomo, śmieci, ble, brudne, ble, fuj, itd.

System motywacyjny

Następnie wracaliśmy do szkoły i robiliśmy raport (każdy indywidualnie) z akcji. Po czym nasze prace były wysyłane na konkurs przyrodniczy i już wspólnie jako szkoła walczyły o najczystszą.

Tutaj czegoś takiego nie ma. Jako, że moja córka już jest w 4 klasie liceum, to mogę śmiało powiedzieć, że nigdy nic takiego nie miało miejsca. Jedyne co może tyle razy ile jest palców u jednej ręki sprzątali po sobie boisko szkolne. Zawsze coś, ale to jednak nie to samo. Sprzątanie po sobie po przerwie jest czymś tak oczywistym jak użycie papieru toaletowego, czyż nie?

Edukacja podstawą

To o czym ja mówię to brak edukacji jak dbać o środowisko. Co prawda w szkole powinni segregować śmieci, ale żadne dziecko nie wie zbyt wiele więcej co się z tymi śmieciami dzieje, ani dlaczego powinni je segregować. Sama się o tym przekonałam w college podczas zajęć o dbanie o środowisko. Smutne prawda?

Trzymajmy kciuki

Pozostaje jednak mieć nadzieję, że nasz świat i świadomość rozwijają się w taki sposób, że i w końcu dotrze także “na zachód”.


Filmik w którym opowiadam trochę o tej sytuacji: https://youtu.be/fWxTRB4i5zY

Kiedy patrzysz na nowe spodnie i myślisz…jasna cholera jakie wielkie

Okładka blogu o samoakceptacji

Kiedy patrzysz na nowe spodnie i myślisz…jasna cholera jakie wielkie, czyli tym razem opowiem Wam o samoakceptacji.

Prawda w oczy kole?

Samoakceptacja, huh? Trudna sprawa. Czy zdarzyło Ci się kiedykolwiek stanąć przed lustrem, lub nawet popatrzeć na swoje ubrania i uznać, że Twoja figura jest (delikatnie rzecz ujmując) nie taka jaką być “powinna”. Szczerze mówiąc nie wiem czy uwierzyłabym Ci, gdybym usłyszała, że nie…albo uznałabym, że musisz mieć zajebistą figurę…a już na pewno na końcu przyszłoby mi do głowy, że się najzwyczajniej w świecie lubisz.

Trawa u innych jest zawsze bardziej zielona

No właśnie. Dlaczego jest tak, że tak rzadko lubimy nas samych? Albo to jak wyglądamy, albo to jak coś robimy. To takie niesprawiedliwe, zwłaszcza wtedy kiedy lubimy te cechy u innych. A czy kiedykolwiek zastawiałeś/aś się czy ta osoba też się taką widzi jak my widzimy ją? Zgaduję, że tak nie jest. A my z boku możemy się tylko zastanawiać z czego to wynika.

Ach te wspomnienia

Jak byłam dzieckiem, moja mama mi zawsze mówiła, że zawsze była szczupła (zgadza się), a po trzecim dziecku (czyli po mnie) przytyła i już tak została. Tyle razy to słyszałam i to w takim dziwnym kontekście, że byłam wręcz przekonana, że to jest transakcja wiązana, czyli trzecie dziecko równa się nadwaga. I wiesz co? Ja po moim trzecim dziecku tak nabrałam wszystkiego, że na wadzę jestem większa niż gdy byłam w 9tym miesiącu ciąży.

Afirmacja?

Czy wierzysz w afirmację? Ja tak. (Opowiem o niej więcej niedługo.) Zastanawiam się w jakim procencie to, że nie mogę zrzucić wagi zależne jest od mojej głowy, która wciąż mi powtarza, że jestem gruba, (a jednocześnie tłumaczy to trójką dzieci,) a moim stylem życia, dietą i aktywnością fizyczną?

Możesz powiedzieć to jasne jak słońce. Bez pracy nie ma kołaczy. Nie ćwiczysz, obżerasz się śmieciowym jedzeniem to jesteś gruba. Ale jeśli tak… to dlaczego każdy powtarza nam, że powinniśmy każdą zmianę zaczynać od głowy? Wyobraź sobie, że próbujesz zrobić coś co sprawia Ci trudność. Chcesz to zrobić, ale wciąż sobie powtarzasz, że Ci się nie uda. Jak myślisz kto wygra?

Afirmacja

Dobry czy zły?

To tak jak w tej przypowieści o wilku, że wygra ten, którego karmisz. W moim przypadku akurat nie jem śmieciowego jedzenia ani słodyczy (cukru do słodzenia nie używam w ogóle od lat), a moją obsesją są sałatki (nie majonezowe) z sałaty, pomidorów, ogórka itp. Faktem, jest, że najwięcej czasu spędzam w pozycji siedzącej, jednak od kilku tygodni zabrałam się za ćwiczenia. Te ostatnie głównie sprzyjają temu, że oczyszcza mi się głowa i zaczynam widzieć siebie taką jaką jestem. Piękną.

Afirmacja

Dlaczego zawsze z opóźnieniem

Pomyślałam, że jak to jest, że jak patrzę na swoje zdjęcia sprzed roku to zawsze widzę szczupłą, piękną dziewczynę a na tą w lustrze już niekoniecznie? I tak się dzieje od lat, że ta sprzed roku dalej właśnie tak wyglada, lepiej.

Me then, me now
(obrazek znaleziony na Facebooku)

Nie jest to blog medyczny. Nie jestem też dietetykiem ani znawcą fitnessu. Jestem kobietą, która czasami zmaga się z samoakceptacją. Uznałam, że czas najwyższy na to, żeby zacząć siebie lubić teraz, bo jak z mojego doświadczenia wynika to “później” jest wieczne, czyli nigdy tutaj. Później, czyli nie teraz, a ja chce teraz.

Można pracować nad samoakceptacją

Jest kilka sposób na to jak można pomóc swojej głowie zaakceptować nasz wygląd.

Po pierwsze zaakceptuj to czego nie możesz zmienić. W dzisiejszych czasach to brzmi prawie jak mit, że jest coś czego zmienić nie można, ale zakładam, że nie każdy może sobie pozwolić na kosztowne operacje plastyczne czy zabiegi. Na przykład nos. Nie masz pojęcia jak ciężko mi się żyło z moim nosem w podstawówce. A wiesz czemu? Bo inne dzieci mi wciąż powtarzały, że jest wielki, garbaty i wyglądam jak gargamel. Długo nienawidziłam swojego nosa. Jednak jak w końcu zdałam sobie sprawę, że po pierwsze wcale nie jest taki duży a po drugie realna jakość mojego życia nie zależy od tego jak wygląda mój nos zaakceptowałam go, a później nawet polubiłam, bo jest czymś co mnie charakteryzuje.

Po drugie, mów do siebie z szacunkiem i uważaj na to co słyszysz w swojej głowie. Ile razy zdarzyło Ci się powiedzieć…”nie potrafię tego zrobić”, “z takim wyglądem nikt mnie nie zechce” lub “nigdy mi się to nie uda”. A jakby tak ten jadowity język zastąpić pozytywną afirmacją i zamiast “nie potrafię” powiedzieć sobie, “co stoi na przeszkodzie? od czego trzeba by zacząć? potrafię! mogę wszystko!”. Brzmi banalnie? Uwierz mi, że to jest pierwszy, podstawowy, bazowy, krok do tego, żeby cokolwiek w sobie zmienić. Zmienić to w jaki sposób do siebie mówimy.

Jak się nie będziesz szanować to nikt Cię nie będzie szanować. Takie słowa zawsze słyszałam od swojej mamy. Jako dziecko brałam je nawet za trochę obraźliwe, bo jak to? Ja się nie szanuję? Ale dopiero jako dorosła zrozumiałam ich cało wymiarowość. I wiesz co? To się tyczy tego co napisałam wyżej. Traktuj siebie z szacunkiem i inni też będą Cię tak traktować. Przychodzi mi tutaj na myśl cytat z Alechemika, Paulo Coelho: “I kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu.”

Lubię siebie

Działaj!

Zgodnie z tą myślą, wymierz sobie realny plan działania. Co musisz zrobić, żeby zmienić to czego nie lubisz. Jeśli chcesz osiągnąć konkretny cel to zastanów się, czego musisz robić więcej a czego mniej. A może musisz przestać coś zupełnie, albo zacząć coś czego nigdy wcześniej nie robiłeś/aś? Kluczem jest, aby być szczerym ze sobą. Nawet jakby się chciało trochę oszachraić, to pamiętaj, że nikt inny tylko Ty wiesz co myślisz. A jeśli masz problem z tym co myślisz to wróć się o 3 paragrafy.


Polski angielski, czyli dlaczego anglojęzyczni nas nie rozumieją

Polski angielski

Czy wiesz, że jest wiele odmian języka angielskiego? Możliwe, że jeśli mieszkasz w Polsce to nigdy na to nie zwróciłeś/aś uwagi. Samo mieszkanie w Polce nie jest wyznacznikiem braku tej wiedzy. Po prostu przeciętny Polak na codzień nie musi rozmawiać z obcokrajowcami, prawda? Filmy w telewizji też są tłumaczone przez jednego lektora i mimo, że słychać za nim głos aktorów, to skąd my mamy w sumie wiedzieć z jakim akcentem oni mówią?

Czy to znaczy, że jest więcej odmian angielskiego?

Otóż tak! Najbardziej popularnymi odmianami języka angielskiego są:

  • Brytyjski angielski (BRITISH ENGLISH)
  • Amerykański angielski (AMERICAN ENGLISH)
  • Kanadyjski angielski (CANADIAN ENGLISH)
  • Australijski angielski (AUSTRALIAN ENGLISH)
  • Szkocki angielski (SCOTTISH ENGLISH)
  • Walijski angielski (WELSH ENGLISH)
  • Irlandzki angielski (IRISH ENGLISH)
  • Nowozelandzki angielski (NEW ZELAND ENGLISH)
  • Południowo-afrykański angielski (SOUTH AFRICAN ENGLISH)

(źródło: https://supertlumaczenia.pl)

Do you speak English?

Czyżby?

Lista nie jest skończona. Jednak ja bym do tej tutaj dodała jeszcze polski angielski (POLISH ENGLISH). A to dlatego, że Polak za granicą brzmi tak, że od razu wiadomo, że jest z Polski.

Czyli jak?

Czym się sygnalizuje Polski angielski? Nawet nie tak jak mogłoby Ci się wydawać złą gramatyką. Wiele obcokrajowców mówi z mniej lub bardziej poprawną gramatyką. Szczerze? Nawet anglojęzyczni często nie mówią z poprawną gramatyką tylko z lokalnym dialektem lub slangiem. Tu jednak chodzi o to jak my wymawiamy słowa po angielsku.

Czyja to wina?

Nie mam w zwyczaju pokazywać palcem winnego, lub w ogóle myśleć w taki sposób, że ktoś jest czemuś winny w naszym życiu. Jenak trudno jest mi zrozumieć, dlaczego tak nas nauczono w szkole?

Angielskiego uczyłam się od 4 klasy podstawówki, czyli od mniej więcej 10roku życia, czyli od około 1998 roku. Później miałam angielski przez 3 lata gimnazjum, a następnie 3 lata liceum. Moja klasa w liceum miała profil z rozszerzonym angielskim i (jak się dowiedzieliśmy w drugiej klasie) biologii. Maturę ustną zdałam na 75% w 2007 roku. (Pisemną na 70% – a pisać jak się później miało okazać też nie umiałam.) To może mi ktoś wytłumaczyć dlaczego, żaden nauczyciel nigdy nie zwrócił mi uwagi, że np. słowo “birthday” (czyli “urodziny”) nie wymawia się >birsdej< tylko >byrthdej

Damage control (naprawa szkód)

Poprawnej wymowy niektórych słów nauczyłam się w praktyce mieszkając w Glasgow. Chyba jednym z pierwszych takich zawstydzających momentów było, kiedy do obcokrajowca (czyli “tubylca”) zamiast powiedzieć Lamborgini (piszemy: Lamborghini), powiedziałam Lambordżini. Mój przyjaciel Szkot zwrócił mi wtedy uwagę, że to nie jest poprawna wymowa. Wiesz jak dla mnie brzmiało “Lamborgini”? Tak jak teraz “Lambordżini”. Absurdalnie.

Czy to jest naprawdę takie ważne?

Możesz sobie pomyśleć, no dobra, ale co to w sumie za różnica. Przecież to jest nasz drugi język i nie musimy go znać tak jak ten pierwszy, bo to jest drugi. A kto chce może przecież iść na filologię angielską czy inny anglojęzyczny kierunek i dopracować te wszystkie niuanse. No więc i tak i nie. Przypomnij sobie kiedy w przedszkolu lub w pierwszej klasie podstawówki przerabiałeś/aś “Elementarz”. Czy pamiętasz jak nauczyciel ćwiczył jak wymawiać polskie głoski takie jak: ą, ę, ć, ch, ś, sz, rz, ń, ł, ż, ź, dź, dż? Pamiętasz jak tłumaczył które to są głoski miękkie, które to twarde, a które nosowe?

Zakładam, że tak, a jeśli nawet nie pamiętałem/aś to może właśnie sobie przypomniałeś/aś. A czy pamiętasz jak nam tą wymowę korygowano, jak na przykład mówiliśmy “z niom” zamiast “z nią”. Przecież te różnice w wymowie są bardzo wyraźne. No dobra, ale co to ma z angielskim? Otóż to, że języka polskiego uczono nas tak, że powinniśmy go znać, a angielskiego tak, że ewentualnie możemy, ale nie musimy. A przecież można było go uczyć tak, żeby było jak trzeba.

Poprawna dykcja czy nadgorliwość?

Dlaczego od samego początku nikt nie stawiał nacisku na poprawną wymowę takich głosek jak “th”, “ing”, czy końcówek wyrazów, żeby wyraźnie powiedzieć “crab” i “crap”, tak, żeby obcokrajowiec nas zrozumiał? Jeśli Ty mówisz po angielsku, to czy jesteś w stanie zauważyć na czym polega różnica w wymowie między tymi dwoma ostatnimi?

Uwierz mi, że nikt anglojęzyczny mówiąc jakikolwiek czasownik zakończony na -ing (singing, drinking, dancing, itd.) nie wymawia na końcu literki -g, tak jak to każdy Polak wymawia (mówią: singin, drinkin, dancing, itd.). Ta jedna zmiana zmiękczyłaby nasz tak twardy i wyraźny akcent już na samym początku i bardzo ułatwiła porozumiewanie się.

Koszmar o nazwie “th”

Mieszkam w Glasgow na ten moment ponad 12 lat a to jak poprawnie wymawiać głoskę “th” nauczyłam się dopiero kilka dni temu przy pomocy YouTube. Dwojako, po pierwsze tak naprawdę usłyszałam siebie jak mówię po przesłuchaniu swoich własnych nagrań; a po drugie natrafiłam na filmik, który wyjaśnił mi to, co robię źle. (American English with Dave – How to Make the “th” Sound in English.)

Pomyślałam sobie oglądając ten filmik, że “phi, już od dawna umiem powiedzieć >birthday< tak jak trzeba”, ale zaraz zaraz… a co z: mother, father, this, thursday i tak dalej? Już nawet nie wspominając o “thank you”. Jak to jest, że niby wiedząc, to jednak każde słówo zawierające “th” brzmi inaczej? Czyli mniej więcej tak: mader, fader, dis, fursdej, i ostatnie to zależy kiedy, bo raz brzmi: >tenk ju<, a raz >fank ju<. Chociaż o zgrozo słyszałam też jak niektórzy mówią “senk ju”.

polski angielski

Matko i córko. Jak to jest możliwe, że podczas kilku minut jednego filmu na YouTube jest się w stanie zrozumieć i zaaplikować tą wiedzę, a przez 9-10 lat nauki języka w szkole pod okiem “specjalisty” nikt nie zwrócił na to uwagi, ani nie skorygował?

Takie przemyślenia jednak sprawiają, że mam ochotę kogoś za to obwinić, bo jako dziecko, lub zwyczajnie osoba ucząca się nowego języka nie jestem świadoma co robię źle. To nauczyciel powinien po pierwsze nauczyć poprawnie, a jeśli uczeń popełnia błąd – zwrócić mu na to uwagę.

A Ty? Co o tym myślisz?

 


Jeśli wolisz mnie posłuchać to zapraszam do obejrzenia filmu na ten temat. 


Ostatnie wpisy:

Dlaczego nagrywam audiobooki dla swoich dzieci?

Czy zdażyło Ci się kiedyś myśleć o przyszłości? Pewnie tak, bo przecież my wszyscy w jakiś sposób o niej myślimy. Mnie także. W sumie często o niej myślę. Mam troje dzieci i nad różnymi sprawami nieustannie się zastanawiam. Jaki to ma związek z audiobookiem? Czytaj dalej, opowiem Ci.

<img loading=
Home is where the heart is

Rozkminy o życiu, czyli takie tam

Naszło mnie kiedyś takie raczej skomplikowane rozmyślanie. O zdrowiu, o czytaniu, o tym jak moje dzieci zostają np u babci na noc, albo jakby miały kiedyś zostać w razie weekendu za miastem z dorosłymi lub jakiekolwiek innego powodu. Jeśli masz dzieci to pewnie wiesz, że zdarza się, że dziecko teraz, już, nagle i bezapelacyjnie potrzebuje mamy. Nie zawsze jest to możliwe, aby się przeteleportować lub rzucić wszystko, prawda?

<img loading=
Moja baza do nagrywania audiobooka

Kiedy dopada Cię hipochondria…

Nachodzą mnie też myśli o zdrowiu, a właściwie o tym, że nie mam jak go sprawdzić. Mieszkam w Szkocji i tutejszy system zdrowotny jest żałosny. Nie ma czegoś takiego, że chciałoby się pójść na widzi mi się i sprawdzić krew czy cokolwiek innego. Nikt tego dla Ciebie nie zrobi. Chyba, że masz konkretny powód.. Symptomy. Wiecie do czego to doprowadza? Do hipochondrii!

Kolejnym aspektem, który przeciął tą plątaninę myśli jest fakt, że jestem osobą wysoko wrażliwą i bardzo empatyczną, a co za tym idzie potrafię zaabsorbować czyjeś … praktycznie wszystko. Na przykład jak czytam czyjeś historie lub słucham ich, potrafię tak bardzo wczuć się w sytuacje tej osoby, że czuje ją na sobie. Możesz powiedzieć, ale to chyba dobrze, prawda? No i tak i nie, bo jeśli czytam historię Anny Przybylskiej i sama mam 3 dzieci, partnera i 33 lata, to już nie jest to takie przyjemne. Swoją drogą ciekawe jest to, że łatwiej nam absorbować czyjeś problemy niż sukcesy…bo o te drugie zazwyczaj czujemy (mniejszą lub większą) zazdrość. To nie musi być nawet ta typowa zła zazdrość, w której życzymy komuś porażki, ale może to być taka, w której chcielibyśmy, aby to nas spotkało.

<img loading=
Mój towarzysz. Ukochany piesek mojego synka o imieniu Blue.

Co to ma wspólnego z audiobookiem?

No dobrze, ale co ma piernik do wiatraka, prawda? No właśnie to, że jak się połączy to wszystko w jedno to nachodzi jedna myśl. Co mogę zrobić, żeby moje dzieci miały mnie obok, nawet jak mnie obok nie będzie. Z różnych względów. Pomyślałam między innymi o tym, że będę się nagrywać jak czytam dla nich książkę.

Zaczęłam od nagrywania nas czytających do snu. Nawet przeczytaliśmy w taki sposób całą książkę Kubusia Puchatka. Filmiki były podzielone na rozdziały/historie i wrzuciłam je na nasz prywatny kanał na YouTube, żeby w razie jakby kiedykolwiek chciały, mogły sobie taki filmik włączyć. Teraz czy za jakiś czas.

Muminki? Nie!

Przy Muminkach sprawa zaczęła wyglądać już nieco inaczej, a to dlatego, że moi chłopcy są głownie anglojęzyczni, a książka o Muminkach jest po polsku. Celowo taką kupiłam. Jednakże są to opowiadania dość długie i używające mnóstwa nowych słów, a ilustracje są tylko czarnobiałymi zarysami. Dzieci mimo ogromnych starań ostatecznie się nudziły nie rozumiejąc o czym czytam, ani nawet nie mogąc zawiesić oka na jakimś kolorowym obrazku.

Audiobook? Tak!

Stres, który zaczął mi towarzyszyć przy nagrywaniu filmików, żeby nikt nic nie mówił, żeby leżał i słuchał (a oni nie chcieli) kłócił się z zamysłem czytania do snu, co powinno być czynnością relaksującą i przyjemną. Uznałam, że nie będę ich i siebie męczyć i tym razem zmienię formę. Zaczęłam nagrywać rozdziały książki w formie audiobooka. Wciąż się tego uczę. Póki co, każdy rozdział ma inne brzmienie (pod względem technicznym), ale jak na pierwszy raz nie jest źle.

<a href="dlaczego-nagrywam-audiobooki-dla-swoich-dzieci.html">
<img loading=
Nagrywam audiobooka

Tak bardzo cieszy mnie ten pomysł, a zarazem uspokaja, że wart jest przejścia tej ekstra mili i podarowaniu dzieciom pamiątki od mamy. Bo dlaczego nie?


Zapraszam Cię do dołączenia naszej społeczności na Facebooku i Instagramie, aby żaden wpis Ci nie umknął.


a MOŻE WOLISZ POSŁUCHAĆ: